W „Matrioszkach” niemalże wszyscy są w jakiś sposób uwikłani i dotknięci złem
W „Matrioszkach” niemalże wszyscy są w jakiś sposób uwikłani i dotknięci złem

Redakcja Opowiedz nam trochę o Tomaszu Tomasiku, bohaterze dwóch Twoich powieści „Okręt” i „Matrioszki”.

Adam Karczewski Tomasik to zwykły, przeciętny facet. Nierzucający się w oczy i zupełnie nieprzypominający znanych z powieści czy filmów sensacyjnych „twardzieli” i „superbohaterów”. Tyle tylko, że w powieści „Okręt” jest on żołnierzem Wojskowych Służb Informacyjnych, który pełni służbę w kontrwywiadzie wojskowym Marynarki Wojennej w Gdyni. I który, mimo że po kilku nieudanych próbach walki ze złem stara się już trzymać z daleka od niepotrzebnych kłopotów, kiedy zderza się z sytuacją zagrożenia bezpieczeństwa Polski i mieszkańców Trójmiasta, bez zastanowienia staje do walki. W „Matrioszkach” ten sam Tomasz Tomasik jest już byłym, czyli emerytowanym żołnierzem, dorabiającym jako nauczyciel historii w XX Liceum Ogólnokształcącym na gdańskiej Morenie. Z problemami życiowymi i sercowymi. I tym razem znowu, całkowicie wbrew sobie i trochę przez przypadek, trafia na sprawę, z której nie może się już wycofać.

R: Co łączy, a co różni obie powieści?

AK: Łączy je przede wszystkim postać głównego bohatera, czyli Tomasza Tomasika. A oprócz tego? Zarówno „Okręt”, jak i „Matrioszki” to książki sensacyjne z elementami kryminału i political fiction, gdzie najważniejsze jest tempo i rozmach akcji. Również miejsce, gdzie rozgrywają się główne wydarzenia, czyli moje ukochane Trójmiasto: Gdańsk, Sopot, Gdynia. Środowisko wojskowych, policjantów i ludzi z szeroko pojętych służb. A co je różni? Myślę, że „Matrioszki” są o wiele bardziej dojrzałe. Bardziej złożone. W końcu napisałem je po bardzo długiej przerwie (kilkanaście lat). I o ile „Okręt” napisany był w konwencji czarno-białej, niemalże westernowej, bo jedni bohaterowie byli wyraźnie dobrzy, a drudzy wyraźnie źli, o tyle w „Matrioszkach” niemalże wszyscy są w jakiś sposób uwikłani i dotknięci złem. Ich wybory i metody postępowania nie są (a przynajmniej w moim zamyśle nie były) już takie jednoznaczne i jednowymiarowe. No i tutaj, tak myślę, do samego końca nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi, po co to wszystko się dzieje, dlaczego ginie tylu ludzi, kto jest wygrany, a kto po prostu przegrał.

R: Twój bohater to były żołnierz, Ty również pracujesz zawodowo jako żołnierz. Jak przyjęto w Twojej pracy fakt, że piszesz książki? Odczuwasz wsparcie? Powieści podobają się?

AK: Muszę przyznać, że jak na razie nie spotkałem się ze złymi opiniami kolegów po fachu. Najmniej pochlebna była chyba ta, zamykająca się w stwierdzeniu: „Może być” [śmiech]. Poza tym opinie są bardzo sympatyczne i pochlebne. Niektóre wręcz entuzjastyczne. Wielu kolegów dopytuje się, kiedy następna książka i o czym tym razem będzie. Czasami ktoś rzuca jakiś temat albo wątek, który mógłby się później znaleźć w kolejnej powieści. Zresztą w „Matrioszkach” użyłem nawet kilku podpowiedzianych lub też zasłyszanych historyjek. Mam nadzieję, że nikt się z tego powodu nie obrazi, nie zgłosi do mnie po udział w tantiemach ani z żądaniem do praw autorskich [śmiech].

R: A skąd czerpiesz inspiracje do pisania?

AK: Przeważnie z życia [śmiech]. A tak na poważnie… Z wszystkiego, co mnie otacza. Jakiś temat mnie zainteresował, zaintrygował, bo gdzieś coś przeczytałem, coś usłyszałem, coś zobaczyłem… W takich momentach od razu przed oczyma staje mi pierwsza scena z przyszłej powieści, do głowy przychodzi temat przewodni, wokół którego to wszystko mogłoby się kręcić. A potem, jeżeli tylko mam czas, to siadam przed komputerem i puszczam wodze fantazji na „żywioł” i po prostu: „się pisze”!

R: Ale kiedy właściwie znajdujesz czas na pisanie? Praca, dom, dojazdy…

AK: No z tym to faktycznie jest spory problem. Tak jak mówisz: praca, dojazdy, dom i rodzina… To są priorytety, których nie można zaniedbywać. A pisanie jest niestety bardzo czasochłonne. Zostają więc w sumie późne wieczory i nocki. Ale, jak to się mówi w wojsku: „noc jest przyjacielem żołnierza”. Piszę więc po nocach, próbując to wszystko jakoś pogodzić, bez szkody dla żadnej ze stron. A efekty bywają różne…

R: Stacjonujesz w Wejherowie. Nie kusi Cię to miasteczko jako potencjalne miejsce akcji kolejnej powieści?

AK: Pewnie, że tak. Wejherowo samo w sobie jest bardzo ciekawe, zwłaszcza Starówka czy Kalwaria Wejherowska. Do tego jest jeszcze naprawdę fajnie położone. Zalesione wzgórza, jeziora, bliskość Trójmiasta… Jeżeli dane mi będzie jeszcze kiedyś spróbować napisać coś dłuższego, to kto wie? Szczerze mówiąc, już nawet o tym trochę myślałem. Mam pierwszą scenę, głównego bohatera (oczywiście obok Tomasika) i wątek przewodni całości. Więcej nie powiem, bo nie chcę zapeszyć. Tak więc wszystko jest możliwe [uśmiech].

R: Gdzie Ci się najlepiej pisze?

AK: Miejsce jest bez znaczenia. O ile „Okręt” w całości napisałem w Gdańsku Chełmie i we Wrzeszczu, o tyle „Matrioszki” pisałem już w wielu miejscach i w różnych sytuacjach. W Bemowie Piskim, w Braniewie, w Warszawie, w Pucku i przede wszystkim w Gdyni. Nie przeszkadzał mi nawet włączony telewizor, grające radio czy biegające koło mnie i zagadujące co chwilę dzieci. Problemem był i ciągle jest jedynie brak czasu, niewyspanie i nadmiar zajęć, które odrywają mnie od pisania i nie pozwalają, żeby się na nim skupić. Bo kiedy mam już w głowie kilka pomysłów, jakiś ciąg zdarzeń, który właśnie przyszedł mi do głowy w danym momencie i nagle trzeba skończyć pisanie, to później bardzo ciężko jest do tego wszystkiego wrócić, zachowując przy tym ciągłość akcji i fabuły. I tak naprawdę trzeba później wszystko zaczynać od początku, a wtedy już nie wszystko układa się tak, jak to sobie początkowo człowiek zaplanował.

R: W „Matrioszkach” jest sporo walki i strzelanin. Czy trudno było napisać tak dynamiczne sceny?

AK: Zależy które. Ale generalnie nie miałem z tym większego problemu. Kiedyś, w czasach szkolnych, trochę się bawiłem w sporty walki z kolegami. Do tego mam całkiem niezłą wyobraźnię, więc jakoś to poszło. Poza tym starałem się je opisywać w taki sposób, żeby się je łatwo i płynnie czytało. No i żeby były w miarę realne.

R: A jakie powieści sam lubisz czytać?

AK: Czytam stosunkowo dużo. W porównaniu z przeciętnym „Kowalskim” to pewnie nawet bardzo dużo. Przeważnie są to powieści sensacyjne. Ostatnio sporo też czasu poświęcam koleżankom i kolegom z „krajowej konkurencji”. Niektórzy naprawdę fajnie piszą... Ale od czasu do czasu sięgam też po ambitniejszą literaturę. Do tego jestem fanem historii. Gdybym tylko mógł, pewnie co miesiąc całą pensję wydawałbym na książki historyczne i biograficzne. Zwłaszcza te związane z II wojną światową czy historią najnowszą.

R: O, to może w Twojej twórczości pojawi się również jakaś fabuła historyczna. A w jaką akcję wyślesz Tomasika w kolejnej powieści?

AK: Sam jeszcze nie wiem. W naszym życiu i w Polsce ciągle tyle się dzieje, świat cały czas mknie do przodu… Może to będzie właśnie powieść z Wejherowem w tle? Mam nadzieję, że wszystko przede mną.

R: Wierzę, że jeszcze nieraz spotkamy się z Tomaszem Tomasikiem. Bardzo dziękuję za rozmowę.

AK: Ja również. Pozdrawiam wszystkich moich czytelników!    

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl